niedziela, 20 grudnia 2015

Here Comes the Sun #6

I still haven’t decided what to do next


W Pogrzebie w Smallville uczestniczą aż trzy wersje Supermana. <                      > Ma to swój sens: zeszyt ten opowiada o upływie czasu, o przyszłości, teraźniejszości i przyszłości, o tym, jak te trzy płaszczyzny wchodzą ze sobą w interakcję – a przy okazji pokazuje rozwój Supermana <                                         > od młodego, zagubionego chłopaka do... czegoś więcej. <        >

Pierwszy (jeszcze nie) Superman <                                                 > ledwo co opuścił Smallville, studiuje w Metropolis. Ma już kostium, ale wydaje się jeszcze bardzo niepewny. <                                                                       > Wakacyjny powrót do domu sprawia, że zaczyna się zastanawiać nad tym, co powinien zrobić. Przeszłość: spokojne życie rolnika na rodzinnej farmie ciągnie go do siebie, bo jest dobrze znane, oswojone, daje komfort. Przyszłość natomiast oferuje nieskończone perspektywy, ale też niepewność, która nawet Supermana napełnia obawą. Co jeśli wybierze źle, jeśli popełni nieodwracalny błąd?

Ale przyszłość nie tylko przeraża – również uwodzi. <                                                         > Widać to bardzo dobrze w scenie pościgu za Czasojadem. Kal Kent (Superman z roku 853 000) próbuje <                                       > powstrzymać młodego Clarka przed dołączeniem do walki z potworem pochłaniającym czas, ale ten nie słucha. Rwie się do akcji, ale zbyt szybko, zbyt pochopnie – i płaci za to trzema minutami, w czasie których umiera Jonathan Kent. Czas przecieka mu przez palce. <                                                                       > To jedyne, czego trzeba się bać.

Thanks for the opportunity to see my pa one last time


Pogrzeb w Smallville jest historią o podróżowaniu w czasie, choć dowiadujemy się o tym dopiero pod koniec, kiedy okazuje się, że jeden z Supermanów przyszłości, spowity w bandaże Nieznany Superman z roku 4500 to w istocie Superman teraźniejszy, dobrze nam już znany Clark Kent w pełni swoich sił, który razem ze swoimi potomkami wyruszył, by powstrzymać Czasojada – a przy okazji pożegnać swojego przybranego ojca. Ten Superman nie boi się przyszłości, bo dzięki zdobytemu doświadczeniu wie już, że „ostatecznie wszystko będzie tak, jak trzeba”. Ten Superman z tęsknotą spogląda w przeszłość.

Mam ambiwalentne uczucia wobec historii o podróżach w czasie. Zbyt często stanowią one tylko zapis fantazji: pragnienia, by choć na chwilę zawładnąć żywiołem, który nieubłaganie niesie nas naprzód. By zmienić coś w przeszłości, naprawić dawne błędy, <                                                                                               > odnaleźć stracony czas i tym razem wykorzystać go lepiej. Oczywiście rozumiem te pragnienia. Sam nie jestem od nich wolny – zdarza mi się rozgrywać w głowie wyobrażenia tego, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym w przeszłości podjął inne decyzje, lub wracam pamięcią do momentów spędzonych z tymi, którzy już nie wrócą, marząc o tym, by było ich więcej.

Problem w tym, <                                                                  > że nikt z nas nie posiada wehikułu czasu. Nikt z nas nie może powrócić do tego, co było. <                                                                       > Momenty, w których pragnienia bohatera się spełniają, w których dostępuje on tej łaski, która nam nie jest dana – takie jak te kilka słów zamienionych przez Supermana z Jonathanem – wprowadzają dystans między nas a bohatera. Żeby coś z nich wyciągnąć, trzeba solidnych interpretacyjnych akrobacji. <                                                                            > Oto moja próba: teraźniejszy Superman nie pozwala, by czas mu uciekał, tylko z uwagą obserwuje jego przepływ. Dlatego na wszystko potrafi znaleźć moment. Dlatego może po raz ostatni spotkać się z Jonathanem i powiedzieć wszystko, co trzeba powiedzieć. Manifestacją tej umiejętności jest schwytanie Czasojada.

In remembrance of all that we are. And all that we will be


... co ładnie prowadzi nas do <                                                   > trzeciego, przyszłego Supermana, którego obecność nie jest wcale taka oczywista. Przyszłość zawsze osłonięta jest tajemnicą i skoro teraźniejszy Superman ukrywa się przed swoim dawnym ja, to nic dziwnego, że Superman przyszły nie zdradza swojej tożsamości ani jemu, ani nam, czytelnikom – jeszcze nie wiemy, co sprawi, że Superman zmieni się w złoto (chyba że czytamy serię ponownie). Mamy tylko drobne wskazówki sugerujące, że złoty Superman, który pojawia się na końcu, przywódca Oddziału Supermanów, to Clark Kent. Po pierwsze: fizyczne podobieństwo, o wiele wyraźniejsze niż w przypadku któregokolwiek z pozostałych potomków Supermana pojawiających się w tym zeszycie. Po drugie: uniknięcie odpowiedzi na pytanie o swoją tożsamość. Po trzecie: dwuznaczne „Dla niego, od nas wszystkich”, które może odnosić się do przyszłych pokoleń, ale równie dobrze może oznaczać wszystkich Clarków Kentów – dawnych, obecnych, przyszłych. <                                  >

Trzeci Superman jest wolny od strachu i tęsknoty. Chce upamiętnić przeszłość, ale nie jest przez nią skrępowany. Nie ulega rozpraszaczom i prokrastynacji (które wyobraża Czasojad i które, jak widać po dziurach, dopadły również niniejszą notkę), tylko w pełni korzysta z teraźniejszości. Uosabia przyszłość, w której „wszystko będzie tak, jak trzeba”.

20 grudnia 2015
Wschód słońca: 7:35
Zachód słońca: 15:39
Długość dnia: 8 godzin 4 minuty

Następnym razem: Bizarro.

3 komentarze:

  1. Wow. Już miałem na koniuszkach palców komentarz "Wysypało Ci się formatowanie, masz dziury w tekście", po czym dotarłem do końca i... wow.

    Ten zeszyt "All-Star Superman" mocno do mnie przemawia, identyfikuję się z Clarkiem, chłopcem ze wsi, który dopiero stawia pierwsze kroki w mieście. Strach przed przyszłością, tęsknota za przeszłością, a zarazem dojmujące poczucie, że nie da się już cofnąć czasu. Dobry zeszyt.

    Zgadzam się z obserwacją na temat historii o podróżach w czasie. "Doctor Who" często przeskakuje dystans oddzielający w takich historiach widza od bohatera w ten sposób, że przedstawia nam przeszłość jako "wieczną teraźniejszość" - prawie wszystko da się zmienić, nic nie jest wyryte w kamieniu, działanie wciąż ma sens. No a poza tym stosunkowo rzadko serial pozwala Doktorowi czy towarzyszom zmieniać swoją osobistą przeszłość.

    Proponujesz ciekawą interpretację Supermana "odzyskującego" stracony czas. Mnie z kolei nasunęła się myśl, że być może Superman może po raz ostatni zobaczyć ojca, bo nie próbuje zmienić przeszłości - jej obserwacja to raczej coś w rodzaju wspominania. Ale przyznam, że zdecydowanie należałoby się nad tą kwestią głębiej zastanowić, by znaleźć dobrą interpretację.

    No i na koniec - ha, nie przyszło mi do głowy, że przyszły, złoty Superman to nasz Superman. Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do mnie też przemawia! Mam wrażenie, że Clarka można czytać jednocześnie jako chłopaka ze wsi, bo mieszka na farmie, i jako chłopaka z małego miasta, bo w pobliżu znajduje się Smallville – i z tym drugim Clarkiem zdecydowanie mam coś wspólnego. I był taki czas, jeszcze w czasie studiów, że wracając do domu stawałem się bardziej wyczulony na to, jak czas płynie – zwłaszcza w czasie świąt, kiedy robi się wszystko to samo, co każdego roku, przyglądałem się sobie, temu, jak się zmieniłem, i zastanawiałem się, co będzie dalej.

      To spotkanie teraźniejszego Supermana z Jonathanem faktycznie ma w sobie coś ze wspomnienia. I masz rację, że nie ma tu próby zmiany przeszłości, jest akceptacja upływającego czasu, i może przez to też o wiele łatwiej mi (trochę mimo tego, co pisałem w notce) zaakceptować takie rozwiązanie niż na przykład to, co się dzieje w „Dniu Doktora” ;). Tu mamy do czynienia z taką małą łaską, możliwością powiedzenia tego, co chciałoby się powiedzieć, dla Jonathana – (nieświadomego) zajrzenia w przyszłość i uspokojenia, że ma ona jasne barwy.

      Usuń
    2. A jeśli chodzi o przyszłego Supermana, to miałem jeszcze jedną poszlakę: to „Ha” przywodzące na myśl moment, w którym znalazł odpowiedź na pytanie Sfinksa i zawahanie przed „YOUR legendary twelve labors”, podobne do tego, jak się zawahał, rozmawiając z Lois w drugim zeszycie („Like ah... like that identity of mine”). Te podobne tiki werbalne wydały mi się podejrzane ;).

      A w ogóle to przykład tego, co ja sam odkrywam podczas czytania – dopiero pisząc notkę i szukając jej trzeciej części zauważyłem, że chyba coś jest na rzeczy.

      Usuń