niedziela, 31 stycznia 2016

Here Comes the Sun #12 – epilog

Always one more

Omówiłem już niemal wszystkie istotne elementy w moim odczytaniu Supermana: zagrożenia czyhające na drodze rozwoju (z ego na czele), cechy, które mogą nam w nim pomóc i które warto w sobie kształtować, a także Morrisonowski przepis na rozwój całej ludzkiej zbiorowości. Pora powrócić do tematu pierwszej notki: symboliki solarnej.

W ósmym zeszycie serii jest moment, o którym do tej pory nie napisałem. Chodzi o bizarro Jor-ela, Le-roja (Le-roj = le roy = król), który zostaje poświęcony przez pozostałych bizarro i rytualnie spalony. Morrison odwołuje się w ten sposób do koncepcji opisanej przez Jamesa George’a Frazera w Złotej gałęzi, w myśl której król był pierwotnie uosobieniem bóstwa solarnego, zabijanym w trakcie rytuału płodności. Objęcie urzędu przez nowego władcę symbolizowało odrodzenie się słońca i ponowne nadejście urodzajnych dni.

Scena ta łączy się z otwierającą dwunasty zeszyt rozmową Supermana z duchem swojego ojca. Kal-el, stojący na skraju śmierci, przenosi się do wizji, w której Krypton został uratowany, i musi zdecydować, czy pozostać na ziemi, czy udać się „dalej” (jak powiedział Dumbledore w identycznej scenie z Harry’ego Pottera).

Interesująca jest natura tej wizji: jak wyjaśnia Jor-el, po śmierci ciała świadomość kryptończyków jeszcze przez jakiś czas przebywa w stworzonych przez siebie pałacach pamięci lub „złożonych piekłach”. To kolejny powrót motywu bycia zamkniętym – niemal dosłownie – we własnym umyśle, o którym pisałem już w notce ósmej. Tutaj taki stan – „zabawa w polu żyjącej, płynnej świadomości” – zostaje wprost, paradoksalnie, utożsamiony ze śmiercią. Dalej nie ma już nic, a przynajmniej nic związanego z istnieniem, jakie znamy. Nieodłączną częścią bycia żywym, bycia tutaj i teraz – a jeśli czytacie te słowa, zakładam, że podobnie jak mnie ten rodzaj istnienia absorbuje w tym momencie najbardziej – jest interakcja ze światem zewnętrznym. Działanie.

Superman powraca oczywiście, w samą porę, by powstrzymać Luthora i naprawić słońce. Realizuje w ten sposób archetyp Mesjasza, który poświęca własną apoteozę, przejście na wyższy poziom istnienia, by pomóc ludzkości, ale także ostatni etap Campbellowskiej wędrówki bohatera – powrót do świata ludzkiego z wiedzą zdobytą w trakcie inicjacji.

Superman powraca, bo, jak sam mówi, czekała nań jeszcze jedna praca. I tutaj zeszyt dwunasty łączy się ze sceną, o której wspominałem na początku niniejszego tekstu: nie ma jednej jedynej inicjacji, po której trud nasz skończon. Tak jak cyklicznie poświęca się króla w misterium śmierci i odrodzenia, tak i my raz za razem musimy przechodzić kolejne kryzysy, kolejne zejścia do podziemi. Zawsze czeka nas kolejna próba – ale też nowe doświadczenia, nowa wiedza, zwiększone siły, możliwości, z których nie zdawaliśmy sobie sprawy.

Ten cykl, jak pisałem już w notce otwierającej, też miał być próbą; ćwiczeniem wytrwałości i systematyczności w sprowadzaniu idei rosnących wewnątrz mojej głowy do świata zewnętrznego. Teraz, kiedy na temat Supermana napisałem już wszystko, co chciałem, nie pozostaje mi nic innego, jak wkleić kadr będący kulminacją całej serii – jako przypomnienie (zawsze jest „jeszcze jedna praca”) i zachętę do działania.



31 stycznia 2016
Wschód słońca: 7:16
Zachód słońca: 16:31
Długość dnia:  9 godzin 15 minut

niedziela, 24 stycznia 2016

Here Comes the Sun #11

I have his superpowers for 24 hours


Wszystko zaczęło się do Luthora, wszystko na Luthorze się kończy. To on jest odpowiedzialny za plan, który pociągnął za sobą wydarzenia całej serii, to on jest najbardziej znanym przeciwnikiem Supermana. To jemu najbliżej i jednocześnie najdalej do osiągnięcia ideału. Luthor posiada talent i ogromny intelekt, które stawiają go na równi z Człowiekiem ze Stali – w jedenastym zeszycie udaje mu się stworzyć serum replikujące supermoce. Ale jest skupiony na sobie i własnej żądzy władzy, zaślepia go ego, które uniemożliwia mu wykorzystanie własnych talentów dla dobra ludzkości. Tuż przed swoją (nieudaną) egzekucją przechwala się, że z pomocą telefonu komórkowego i agrafki mógłby wyleczyć raka – Superman zrobił to już w poprzednim zeszycie! (tyle że z użyciem zminiaturyzowanych kryptończyków).

W ramach ostatniego posiłku przed straceniem Luthor zażywa sporządzone przez siebie serum i zyskuje supermoce. Oto moment prawdy, w którym wszyscy mogą go zobaczyć takim, jaki naprawdę jest – my, czytelnicy, wiemy oczywiście, co kryje się w jego sercu; wiemy, że wszystkie zarzuty, jakie wysuwa wobec Supermana, to tak naprawdę projekcje własnych przywar. Wiele mówi na ten temat moment, w którym Lex powraca do jednej ze swoich kryjówek, gdzie spotyka Nastalthię (jego siostrzenicę i pomagierkę). Dziewczyna pyta, kiedy ona będzie mogła zażyć serum, na co Lex odpowiada: „Kiedy będę mógł ci powierzyć kluczyki do rodzinnego samochodu” – a więc prawdopodobnie nigdy. Luthor nikomu na tyle nie ufa, co więcej: nie chce na pewno, by ktokolwiek inny dzielił jego moce. Jego marzeniem nie jest podźwignąć całą ludzkość w górę – jego marzeniem jest zostać najsilniejszym i najmądrzejszym człowiekiem na całej planecie.

Sam Luthor jednak ciągle wierzy we własne kłamstwa i racjonalizacje; teraz jednak zbliża się do momentu odarcia ze złudzeń.



Everything’s going to be fine now that Luthor has the mandate


W dziewiątej notce pisałem o ważnej roli, jaką pełni u Morrisona nauka i postęp techniczny pozwalające, przynajmniej w teorii, rozwiązać wiele globalnych problemów trapiących ludzkość. Mam do tej wizji nieco zastrzeżeń, między innymi z uwagi na jej utopijność. U Morrisona postęp ten dokonuje się bez żadnych przeszkód: miniaturowi kryptończycy z zeszytu dziesiątego mogą latać po całym świecie i leczyć choroby każdej napotkanej osoby. W rzeczywistości Ziemia jest pod tym względem o wiele bardziej zróżnicowana i obok rejonów w dużym stopniu korzystających z dobrodziejstw i udogodnień oferowanych przez zaawansowaną myśl techniczną i zdobycze współczesnej nauki istnieją także miejsca w dużej mierze lub całkowicie od nich odcięte. W dodatku ich rozprzestrzenianie się jest najczęściej uzależnione od nastawionych na zysk korporacji. Dlatego na przykład – trzymając się medycyny – firmy farmaceutyczne dążą do ograniczenia możliwości produkowania tanich zamienników, a młodzi milionerzy wykupują prawa do produkcji leków, po czym podnoszą ich ceny o ponad 5000 procent.

Obecność Luthora w ostatnich zeszytach All-Star Superman można uznać za znak, że Morrison ma świadomość tych problemów i próbuje się do nich odnieść. W gruncie rzeczy Lex jest idealnym uosobieniem dzikiego, nieludzkiego kapitalizmu: zdolnym biznesmenem, w niektórych odsłonach szefem wielkiej korporacji, robiącym wszystko, by zyskać potęgę i władzę nad światem, niezależnie od tego, w jakim stanie tenże świat znajdzie się wskutek jego działań. By osłabić Supermana posuwa się nawet do wywołania katastrofy ekologicznej – sztuczne słońce mające osłabić Supermana ostatecznie „zatruwa” też zwykłe Słońce, które zaczyna umierać.

(Jak bogaty w symboliczne znaczenia jest ten obraz: kapitalizm próbujący zastąpić prawdziwe Słońce, symbol rozwoju, aspiracji, realizowania swojego potencjału, fałszywym, mechanicznym bożkiem emitującym sztuczne światło.)



This is how he sees all the time, every day


Ostatecznie Lex zapada się, można powiedzieć, pod własnym ciężarem: Superman używa na nim pistoletu grawitacyjnego, przez co organizm Luthora musi szybciej przetwarzać serum i w błyskawicznym tempie traci supermoce. A wcześniej jeszcze mamy scenę, w której ulica zapada się pod jego ciężarem – to z jednej strony dalsza część komentarza do systemu, w którym żyjemy (im większy wzrost, im większa jego masa, tym większe obciążenie – dla środowiska, dla ludzi – które musi w końcu doprowadzić do zapaści), a z drugiej odwołanie do pasożyta energetycznego z zeszytu piątego, który został pokonany w ten sam sposób.

Trzeba jednak pamiętać, że superserum wywołuje jeszcze jeden interesujący efekt: nie tylko obdarza siłą równą Supermanowi, zdolnością latania itd., ale pozwala też widzieć tak, jak widzi Superman – dostrzegać całą złożoność i piękno rzeczywistości. To moment łaski dla Luthora, moment, w którym orientuje się on, co naprawdę mógłby zrobić, posiadając zdolności równe Supermanowi. Jego rozpacz w momencie, gdy serum przestaje działać, wydaje mi się szczera; myślę, że w tym jednym momencie rzeczywiście zależy mu na tym, by pomóc światu. Ale raz za razem dowodził, że nie jest godzien takiej mocy, i nie wiadomo, jak długo pamiętałby o tym, co zobaczył. Jak mówi Superman, gdyby naprawdę zależało mu na ratowaniu świata, mógł go uratować już dawno. Wszystkie potrzebne ku temu narzędzia znajdowały się w jego zasięgu, ale był zbyt pochłonięty graniem diabła w opozycji do boskiego Supermana. Nic nie zrobił. I dlatego musi upaść.

24 stycznia 2016
Wschód słońca: 7:25
Zachód słońca: 16:19
Długość dnia: 8 godzin 54 minuty

niedziela, 17 stycznia 2016

Here Comes the Sun #10

Can they survive their own self-destructive urges?


To musiało w końcu nastąpić.

Wątki metafikcyjne pojawiają się już we wczesnych tekstach Morrisona i podczas analizy jego wypowiedzi na temat sensu istnienia superherosów nie mogą zostać pominięte. Kulminacją Animal Mana jest spotkanie tytułowego bohatera z autorem i rozmowa na temat różnic między światem komiksowym a superbohaterskim. Już w 19. zeszycie serii zresztą, podczas wywołanych peyotlem wizji Animal Man zyskuje rzekomo wgląd w świat rzeczywisty, spoglądając ze strony wprost na czytelnika i krzycząc: „Widzę cię”. Opisuje później to doznanie w następujący sposób: „Zajrzałem do innego świata i był gorszy niż ten. Zupełnie jakbym ujrzał Niebo i... i nie było ono rajem. Było Piekłem. Co jeśli Bóg, albo ktokolwiek tam jest, stworzył nas, żebyśmy byli LEPSI od niego? Co jeśli rzeczywistość Boga... Niebo, jeśli wolisz... Co jeśli jest tak straszne, że musiał sobie wyobrazić nas, byśmy pomogli uczynić Jego życie znośnym?”. Dyskusja między Animal Manem a Morrisonem przedstawiona na kartach zeszytu 26. przebiega w podobnym tonie i również uwypukla kontrast między uniwersum superbohaterskim a naszym światem.

Superbohaterowie, mimo że uwięzieni na kartach komiksów, w twórczości Morrisona bardzo często – jeśli nie zawsze – funkcjonują w odniesieniu do świata rzeczywistego. Jeśli zatem szukamy odpowiedzi na postawione w poprzedniej notce pytanie, dlaczego Superman nie może uratować całego świata, wyeliminować biedy, głodu, rozwiązać wszystkich konfliktów zbrojnych czy nawet zapobiec ich rozpoczęciu, trzecia, ostateczna odpowiedź brzmi: nie może, ponieważ nie jest prawdziwy. Jest tylko zbiorem atramentowych kropek na papierze lub – coraz częściej – pikseli na ekranie, udających człowieka w niebiesko-czerwonym kostiumie.


The barely beating heart of the sickly infant universe of Qwewq


W All-Star Superman mamy do czynienia z metafikcyjnością, gdy Superman stwarza świat. Jest to świat bez superbohaterów, za to z rysunkami naskalnymi, Kriszną, Giovannim Pico della Mirandolą i Nietzschem – nasz świat.

Co ciekawe, to nie pierwszy raz, kiedy wszechświat Qwewq pojawia się w komiksie Morrisona. Można o nim poczytać również w serii JLA Classified – gdzie wszechświat ten, już w swoim dorosłym stadium, przedostaje się do uniwersum superbohaterów i próbuje ich zniszczyć. To również iteracja motywu stale u Morrisona obecnego (np. we wspomnianym Animal Manie, a także we Fleksie Mentallo): nasz świat jest światem upadłym, w którym obecna jest ciemność, i tą ciemnością próbujemy od pewnego momentu (mniej więcej od lat 80.) zainfekować czysty, nieskalany świat superbohaterów.

W JLA Classified garstka superbohaterów przenosi się ostatecznie do Qwewq w jego wczesnym, dziecięcym stadium z zamiarem odkupienia go. Również w All-Star Superman znajdują oni sposób, by przedostać się do Qwewq – jako fikcja. Wspomniany wcześniej ciąg scen obrazujących rozwój życia na „Ziemi Q” (i stanowiący zwięzłą wykładnię poglądów Morrisona, według którego superbohaterowie są współczesnym ekwiwalentem dawnych mitologii, a zarazem wzorem do naśladowania) prowadzi nas do ostatniej, w której zostaje wymyślony Superman.

Okazuje się więc, że bariera między fikcyjnymi i rzeczywistymi uniwersami nie jest wcale tak absolutna i nieprzekraczalna, jak by się mogło wydawać, sami superbohaterowie zaś nie są całkowicie bezbronni wobec wobec wypaczającego działania przenikającej od nas ciemności – są w końcu ideami, a idee zdolne są oddziaływać na ludzi.


You’re much stronger than you think you are


Najpiękniejszy moment w całej serii, a może w całej twórczości Morrisona, to ten, w którym Superman zjawia się przy Regan, dziewczynie stojącej na krawędzi wieżowca i planującej skok. Dwukrotnie słyszymy wcześniej fragmenty rozmowy, jaką prowadzi z nią jej terapeuta, uwięziony w korku wskutek zamętu wywołanego przez działalność superzłoczyńcy i bezskutecznie próbujący dotrzeć do swojej pacjentki. Superman rozmawia z nią krótko i obejmuje ją. Jego słowa mają dawać nadzieję, zarówno Megan, jak i czytelnikom, ale nie one są najistotniejsze. Istotna jest sama obecność Supermana, dająca Regan poczucie, że obok znajduje się ktoś, komu na niej zależy.



W ten sposób objawiają się najważniejsze cechy Supermana: dobroć. Skłonność do ofiarowywania swojego czasu i uwagi innym. Chęć nawiązywania więzi. Widzimy je także na początku zeszytu, kiedy okazuje się, że Superman regularnie odwiedza w szpitalu chore na raka dzieci (i zabiera je na wycieczki, przenosząc cały autobus np. do Egiptu). Wątek Regan demonstruje, w jaki sposób mogą zmmienić one świat, czasem w nieoczekiwany sposób: dzięki uratowaniu Regan Superman może otrzymać od jednego z jej potomków ostrzeżenie o zbliżającym się zagrożeniu.

Wspomniane wcześniej komiksy Morrisona (z pominięciem najmniej ciekawego JLA Cassified) kończą się z reguły podobnie. Flex Mentallo ratuje przed samobójstwem młodego muzyka. Animal Man spiera się ze swoim autorem o to, czy jego rodzina powinna pozostać martwa (kilka zeszytów wcześniej jego żona i dzieci zginęły z rąk złoczyńcy), by komiks był dorosły i mroczny, czy może właściwą rzeczą byłoby dać mu szczęśliwe zakończenie.

W taki właśnie sposób superbohaterowie walczą z naszym niedoskonałym światem i w komiksach Morrisona udaje im się zwyciężyć. Dobroć jest supermocą.

17 stycznia 2016
Wschód słońca: 7:32
Zachód słońca: 16:08
Długość dnia: 8 godzin 36 minut

niedziela, 10 stycznia 2016

Here Comes the Sun #9

You could have laid the foundation stones of tomorrow


W końcowych zeszytach All-Star Superman jednostkowa perspektywa schodzi na dalszy plan. W mniejszym stopniu chodzi o konkretne cechy Supermana, a bardziej o to, po co nam w ogóle superbohaterowie, w jaki sposób mogą nam pomóc zmienić świat na lepsze.

Idealistyczne podejście Morrisona do superbohaterów bywa zbyt idealistyczne – na przykład wtedy, gdy nazywa Supermana „socjalistycznym superbohaterem”. Jasne, w początkach swojego istnienia walczył on ze skorumpowanymi urzędnikami czy facetami bijącymi swoje żony, ale, jak pisze Philip Sandifer w książce A Golden Thread, „gdyby kuloodporny człowiek rzucający samochodami chciał socjalistycznej rewolucji, która przekaże władzę w ręce uciśnionych, to by ją osiągnął”.

Tę krytykę można pociągnąć dalej (tak jak Saturday Morning Breakfast Cereal): jeśli Superman chce pomóc ludzkości, dlaczego nie wykorzysta swojej siły i wytrzymałości, by zapewnić światu darmową energię? Czemu nie użyje zdolności latania, by dostarczać transporty żywności tam, gdzie to konieczne? Czemu nie wciągnie w swoje potężne płuca gazów cieplarnianych i nie wypuści ich w kosmosie? Batman nadaje się tylko do walki ze zbrodnią, ale Superman ze swoimi mocami mógłby zrobić o wiele więcej.

Klątwa zastępczych Supermanów stanowi próbę odniesienia się do tego problemu (nie pierwszą zresztą w przypadku Morrisona, bo podobną historię opowiedział też w zeszytach 1–4 swojej serii o Amerykańskiej Lidze Sprawiedliwych). Czyni to, wprowadzając do fabuły Lilo i Bar-Ela – dwójkę astronautów z Kryptonu, którzy pojawiają się na Ziemi w czasie pobytu Supermana w Podświecie i wykorzystują jego nieobecność do zaprowadzenia własnych porządków.


The uncontested superiority and grandeur of kryptonian culture


Początkowo wydaje się, że ich obecność na Ziemi to istne błogosławieństwo: widzimy Metropolis odbudowane po ataku, ale lepiej i z dodatkiem kryptońskich iglic; następnie obserwujemy Lilo i Bar-Ela drążących system tuneli pod aktywnym wulkanem, co pozwala im uratować maleńką wioskę. Szybko jednak okazuje się, że ich zamiary wcale nie są tak szlachetne – w rzeczywistości nie zależy im wcale na poprawie losu ludzkości (są strasznymi rasistami i o ludziach mówią najczęściej pogardliwie „małpy”), lecz na stworzeniu nowego Kryptonu. Oboje brzydzą się Supermanem, widząc w nim po pierwsze zdrajcę rasy, po drugie: nieudacznika, który mógł zaprowadzić na Ziemi własny porządek, ale nie zrobił tego z powodu własnej słabości. Nietrudno sobie wyobrazić, jak mogłaby się skończyć ich działalność na Ziemi, gdyby nie zatruli się kryptonitem.

Na przykładzie Lilo i Bar-Ela Morrison pokazuje, jak łatwo o nadużycie mocy dostępnej Supermanowi (podobnie jak w komiksie Superman: Red Son, gdzie Superman, wylądowawszy w Związku Radzieckim, staje się dyktatorem), jeśli nie będzie kontrolowana. Dlatego Superman na zarzuty dwójki kryptonian odpowiada: „Jakie mam prawo, żeby narzucać swoje wartości innym?”


Drugi powód, dla którego Superman powstrzymuje się przed szerzej zakrojonymi interwencjami w sprawy ludzkości, przedstawia wspomniana wcześniej seria JLA. Po pokonaniu inwazji Białych Marsjan udających początkowo superbohaterów (w czasie swojej działalności użyźniają Saharę oraz dokonują transmitowanych w telewizji egzekucji na przestępcach) stwierdza on: „Musimy pozwolić ludzkości samodzielnie osiągnąć swoje przeznaczenie. Nie możemy ich do niego zanieść”. To demonstruje, że Lex Luthor tak naprawdę się myli – ale że jego obawy wobec Supermana nie są bezpodstawne i mogłyby się ziścić.

Jest jeszcze trzeci powód, być może najważniejszy, ale o nim napiszę dopiero w przyszłym tygodniu.

You’re right about one thing: I am a scientist’s son


Tymczasem chcę się zająć innym zagadnieniem: w jaki sposób ludzkość ma osiągnąć swoje przeznaczenie? W jakimś stopniu próbowałem odpowiadać na to pytanie już w poprzednich notkach, teraz jednak nie mówimy o pojedynczym człowieku i o tym, czego może się on nauczyć od Supermana – mówimy o całej ludzkości. Odpowiedź na to pytanie przewija się przez serię co najmniej od drugiego zeszytu. Można ją odczytać analizując, jak najczęściej Superman rozwiązuje problemy, a także jak spędza swój czas wolny.

Nauka.

Superman zdecydowanie jest naukowcem: wytwarza serum obdarzające Lois Lane tymczasowymi supermocami, konstruuje rakietę, dzięki której uwalnia się z Podświata, znajduje sposób, by ocalić Lilo i Bar-Ela. W zeszycie trzecim mogłem mu wytykać użycie siły wobec Samsona i Atlasa, ale nie zmienia to faktu, że główne starcie polegało na znalezieniu odpowiedzi na zagadkę – że zrozumienie problemu i znalezienie nań właściwego rozwiązania triumfowało znacznie częściej niż użycie pięści.


Tutaj uwidacznia się materialny (i globalny) wymiar superbohaterstwa w rozumieniu Morrisona. W końcowej części Supergods to właśnie różnorodne zdobycze techniki wymienia jako to, co zbliża nas do superbohaterów. I chociaż osobiście preferuję odczytania psychologiczno-duchowe (poświęciłem im w końcu większość dotychczasowych tekstów), to nie mogę pominąć tego aspektu All-Star Superman. Zresztą – z pomocą nauki, gdybyśmy tylko chcieli, bylibyśmy w stanie rozwiązać na przykład te problemy, o których wspominałem w pierwszej części tekstu. A wyeliminowawszy głód czy biedę, z pewnością łatwiej by nam było stawać się lepszymi ludźmi.

10 stycznia 2016
Wschód słońca: 7:36
Zachód słońca: 15:58
Długość dnia: 8 godzin 22 minuty

niedziela, 3 stycznia 2016

Here Comes the Sun #8

Zbyt długo żyliśmy pod terrorem niedościgłej doskonałości Demiurga – mówił mój ojciec – zbyt długo doskonałość tego tworu paraliżowała naszą własną twórczość. Nie chcemy z nim konkurować. Nie mamy ambicji mu dorównać. Chcemy być twórcami we własnej, niższej sferze, pragniemy dla siebie twórczości, pragniemy rozkoszy twórczej, pragniemy – jednym słowem – demiurgii.
B. Schulz, Traktat o manekinach albo wtóra księga rodzaju

Bizarros usually like to make things


Na samym początku niniejszego projektu, w notce poświęconej pierwszemu zeszytowi, pisałem o wezwaniu do działania, do tego, by wprowadzać w świecie zmiany stanowiące odbicie tego, kim jesteśmy. To jedna z cenniejszych myśli, jakie odnalazłem w All-Star Superman, bo dotyka wprost wielkiego problemu, z którym się borykam: bezczynności. Mam tendencję do znikania we własnej głowie, do snucia pomysłów i planów, które szybko rozpadają się w starciu z materialną rzeczywistością – jeśli w ogóle do niego dochodzi.

Mój problem szczególnie często ujawnia się w kontekście twórczość literackiej, która mocno zaprząta moje myśli i jest istotnym elementem, wokół którego buduję swoją tożsamość. Tak było od dziecka. We wczesnej podstawówce napisałem (i zilustrowałem!) w zeszycie 32-kartkowym zbiór opowiadań o dziewczynce imieniem Alicja. Innym razem podczas rodzinnego spotkania stworzyłem wiersz dla każdej z zebranych osób. I chociaż nadal poświęcam pisaniu sporo czasu, to jego rezultaty ujawniają się stosunkowo rzadko, zwłaszcza w stosunku do poświęcanej mu energii.

Do przyczyn należy z pewnością złe gospodarowanie czasem, to jak łatwo się rozpraszam – na ten temat pisałem już dwa tygodnie temu. Inną kwestią jest perfekcjonizm. Bardzo często podczas tworzenia tekstu łapię się na myśli, że to, co właśnie powstaje, jest niedoskonałe i zupełnie nie odzwierciedla pierwotnego impulsu, który mi przyświecał. To myśli, które towarzyszą chyba wszystkim twórcom – mnie jednak szybko zniechęcają, szczególnie gdy praca nad tekstem okazuje się ciężka. Szybko zarzucam wtedy pomysł i poświęcam uwagę innemu, wmawiając sobie, że z następnym będzie lepiej.



With their help we could build a spaceship


Kilka elementów wskazuje, że właśnie twórczość jest tematem wiodącym zeszytu ósmego. Najbardziej widoczny to Zibarro – „niedoskonały” bizarro, samoświadomy i najbardziej przypominający człowieka, obdarzony duszą wrażliwego poety i wyśmiewany przez swoich ziomków. Ponadto cała planeta Bizarro tętni życiem, produkując kolejne bizarro-kopie, które – jak dowiadujemy się w pewnym momencie – na ogół również lubią tworzyć. No i wreszcie: głównym wątkiem fabularnym są próby stworzenia rakiety podejmowane przez Supermana, by wydostać się z Podświata i wrócić na Ziemię.

W zeszłym tygodniu wspominałem o tym, że Podświat reprezentuje podświadomość. Tak jest również tutaj. Planeta Bizarro to bulgocząca masa, z której wyłaniają się na wpół ukształtowane formy – jest to więc podświadomość przejawiająca twórcze impulsy.

Do tego świata przybywa Superman, czyli inspiracja: idea pochodząca z zewnątrz, z obszaru leżącego „ponad”, zatem reprezentującego boską sferę, z której natchnienie zstępuje na człowieka, ale też usytuowanego w świecie materialnym, co wskazuje, że prawdziwym źródłem inspiracji (nie mniej przez to cudownym) jest otaczająca nas rzeczywistość. Idea próbuje zaprząc kreatywne siły podświadomości do pracy, której rezultatem ma być dzieło zdolne do zaistnienia w tym właśnie świecie.


Nie jest to jednak wcale takie łatwe. Oddziaływanie idei na podświadomość z czasem słabnie (stąd zanik sił Supermana), a w dodatku trudno zharmonizować ich działanie tak, by wszystkie pomagały w osiągnięciu wspólnego celu. Nawet jeśli część z nich, jak np. El-roj, czyli bizarro-Jor-el, odpowiednik ojca Supermana, są do tego całkiem chętne, to inne stawiają opór lub brak im niezbędnej dyscypliny.

No a do tego jest jeszcze Zibarro.

Fireworks am totally non-constructive waste of time!


Zibarro odczuwa twórczy impuls, ale jednocześnie z wyższością wypowiada się o innych bizarro. Chce pomóc Supermanowi w stworzeniu rakiety, ale głównie dlatego, że też pragnie przenieść się na Ziemię. W dodatku stanowi sztuczną barierę między Supermanem a ludem bizarro – dopiero odsuwając go na bok, Superman może się z nimi porozumieć.

Zibarro to ego. Ego, które nie jest zasadniczo przeciwne tworzeniu (w końcu myśli o sobie jako o twórcy), ale na dłuższą metę bardziej przeszkadza niż pomaga, ponieważ ma cele inne niż tylko jak najlepsze wyrażenie idei: ono także chce zaistnieć w dziele, chce zostać dostrzeżone i uzyskać podziw, ale ta chęć psuje pierwotny twórczy impuls, nakłada nań dodatkowy ciężar wielkich oczekiwań (gdyby Zibarro wsiadł na rakietę razem z Supermanem, prawdopodobnie nie dolecieliby na Ziemię). A przy tym ego boi się niedoskonałości i śmieszności, które są nieodłącznym elementem tworzenia – tylko poprzez zabawę, wypróbowywanie nowych rozwiązań i popełnianie błędów, można być prawdziwie kreatywnym. Mechanizmem obronnym jest, jak sądzę, wspomniany wcześniej perfekcjonizm.


Rozwiązanie problemu to obejście ego. Superman pomija Zibarro i zwraca się wprost od bizarro-ludu w ich własnym języku. Prosi o pomoc w stworzeniu czegoś użytecznego i pięknego i otrzymuje ją (ostatecznie pomaga mu też trochę frustracja i chęć pozbycia się gościa, znana dobrze każdemu, komu kiedykolwiek zostały ostatnie dwie strony dowolnego tekstu do napisania). Ego pozostaje na swoim miejscu – obserwując pracę podświadomości, opisując jej wytwory. A jasny płomień rakiety – niedoskonałej, ale spełniającej swoją rolę – niesie ideę w górę, do rzeczywistości.

3 stycznia 2016
Wschód słońca: 7:38
Zachód słońca: 15:50
Długość dnia: 8 godzin 12 minut

niedziela, 27 grudnia 2015

Here Comes the Sun #7

There may be a lifeform down here


Podświat (ang. Underverse) powraca do All-Star Superman w głównej roli. Wcześniej doczekał się wzmianki w zeszycie czwartym – stamtąd pochodził czarny kryptonit reprezentujący ego Supermana, teraz wypuszcza swój kolejny wytwór.

W dotychczasowych notkach analizowałem postać Supermana i przedstawione w kolejnych zeszytach historie w kontekście mocno osobistym, jednostkowym. Próbowałem wyłuskać kolejne aspekty „człowieka solarnego” jako wzoru godnego naśladowania i zastanawiałem się, jak można je stosować w życiu. Taka perspektywa zwykle najbardziej mnie interesuje w tekstach kultury – tym razem muszę jednak wyjść poza swoją strefę komfortu, bo Być jak Bizarro to historia o szerszej perspektywie. Nie opowiada wyłącznie o tym, co spotyka Supermana, Lois Lane czy Jimmy’ego Olsena, lecz o czymś, co oddziałuje na całe społeczeństwo.


Wiele wskazuje, że powinniśmy uznawać podświat za reprezentację podświadomości: jego umiejscowienie pod powierzchnią rzeczywistości (cokolwiek miałoby to oznaczać; dla dokładnego opisania jego położenia potrzeba zapewne więcej niż czterech wymiarów), powiązanie z ciemnością (czerń kryptonitu, noc panująca, gdy na niebie pojawia się planeta Bizarro), irracjonalnością, nonsensem, wywróceniem znanego nam porządku świata do góry nogami. Tego rodzaju nieujarzmione siły często są traktowane w naszej kulturze jako zagrożenie, jako demony budzące się, kiedy rozum śpi – uosabia je bodaj najbardziej znany z archetypów, czyli jungowski Cień. Cień reprezentuje wyparte: wszystko to, co jest częścią nas, a do czego nie chcemy się przyznać; psychiczne treści, które uznajemy za „złe”, które, choć obecne, budzą nasz dyskomfort. Przybyła z Podświata planeta Bizarro reprezentuje Cień nie jednostkowy, lecz zbiorowy; stąd jej forma, stanowiąca wypaczone odbicie Ziemi – zamiast geoidy sześcian.

Ponieważ Superman stoi po stronie słońca, a więc również racjonalności i w ogóle wyższych obszarów psychiki, również tutaj Cień jest zasadniczo siłą wrogą. I chociaż lubię historie, które w starciu między racjonalnym i nieracjonalnym wybierają ton bardziej pojednawczy, to muszę przyznać, że, cóż, niektóre popędy, zwłaszcza te bardziej destrukcyjne, trzeba po prostu okiełznać.

Want all you am no become Bizarro!


Zaczyna się od meteorytów eksplodujących na ulicach. Następnie na ulice zaczynają wylegać ludzie, którzy nie wyglądają do końca jak ludzie, mówiący niby angielskim, ale niepoprawnym, zniekształconym. Kiedy pierwszy z nich wkracza do siedziby Daily Planet, zostaje serdecznie przywitany – to w końcu świąteczne przyjęcie – na co odpowiada atakiem.

W obliczu tej inwazji wybucha panika: widzimy pracowników Daily Planet, którzy w pośpiechu uciekają na dach redakcji, by tam wskoczyć na pokład sterowca; widzimy ludzi biegających po ulicach, próbujących uniknąć najeźdźców. Naturalnym odruchem jest izolacja: każdy kontakt z obcym to zagrożenie (świętnie się to wpisuje w retorykę przedstawiającą przybyszów jako nieczystych, której przykłady słyszeliśmy w mediach nie tak dawno temu), najlepiej więc odciąć się, zewrzeć szyki, nie chodzić w ogóle po tej samej ziemi, co tamci (jak redakcja DP).

Interesujący jest wątek Steve’a Lombarda – komicznego redaktora działu sportowego. Lombard wpisuje się teoretycznie w wizerunek maczo zarysowany we wcześniejszych odcinkach cyklu, a przynajmniej wyraźnie do niego aspiruje: maskuje braki w owłosieniu tupecikiem (przypomnę, jak istotne były włosy w przypadku Samsona), próbuje poderwać Lois Lane i rywalizować z Supermanem (przynajmniej w swoich przechwałkach). Teoretycznie nie powinien on być stawiany za wzór, a jednak w pewnym sensie tak się dzieje: to on przecież okazuje się być odporny na działanie bizarro. I chociaż w tekście fenomen ten zostaje wyjaśniony zażywanymi przez niego środkami na podniesienie męskości, to moim zdaniem kryje się tutaj coś więcej. Lombard jest jedynym, który skłonny jest zmierzyć się z Cieniem, który w sytuacji zagrożenia próbuje ochronić innych, a nie jedynie uciec – i myślę, że na pewnym głębszym poziomie to jest właśnie istotne. On jako jedyny nie poddaje się panice, która redukuje ludzi do stworzeń miotanych emocjami, nad którymi nie potrafią zapanować – a to właśnie jest esencja bycia bizarro. Przerażeni uciekinierzy już w pewnym sensie przegrali. Kluczowe, by oprzeć się przemianie, jest nieuleganie emocjom.

(Nieprzypadkowe w tym kontekście wydaje mi się wezwanie Supermana skierowane do grupki przerażonych ludzi na ulicy: „Wracajcie do biblioteki! Trzymajcie się razem!” Pierwsza część każe przezwyciężać ignorancję, w której emocje takie jak strach i gniew znajdują pożywkę, druga – by podtrzymywać więzi z innymi ludźmi, nie ulegać pędowi do izolacji i zamknięcia.)

Ale wszystko to stanowi tylko grę na zwłokę. Żeby pokonać Cień potrzeba czegoś więcej. Potrzeba słońca.

I’m thinking... If we had a gigantic space mirror...


W Supergods Grant Morrison pisze, że pierwszą rzeczą, która pchnęła go w stronę superbohaterów, był dziecięcy strach przed bombą atomową – nie tylko bombą-fizycznym obiektem, ale w ogóle ideą bomby. Superbohaterowie byli równie potężni, jak ona, więc na poziomie idei mogli dać jej odpór. To właśnie dla mnie klucz do odczytania finału niniejszej historii, w którym Superman dosłownie rusza z posad Ziemię (a przynajmniej bizarro-Ziemię), tak, by stała się zwierciadłem, kierującym promienie słoneczne zdolne pokonać inwazję bizarro w obszary, gdzie panuje noc. Po pierwsze bowiem: walka z bizarro, ze strachem i ignorancją, nie rozgrywa się na płaszczyźnie fizycznej, tylko na płaszczyźnie idei. Po drugie: sztuka stanowi zwierciadło, w którym odbijają się rządzące nami idee. Po trzecie: zdolna jest nie tylko odbijać, ale też kształtować – jeśli pochwyci promień boskiego światła, światła pokoju i zrozumienia, może go skierować w miejsce, w którym do tej pory panowały ciemności.


27 grudnia 2015
Wschód słońca: 7:38
Zachód słońca: 15:43
Długość dnia: 8 godzin 5 minut

Następnym razem: Sztuka i perfekcjonizm.

niedziela, 20 grudnia 2015

Here Comes the Sun #6

I still haven’t decided what to do next


W Pogrzebie w Smallville uczestniczą aż trzy wersje Supermana. <                      > Ma to swój sens: zeszyt ten opowiada o upływie czasu, o przyszłości, teraźniejszości i przyszłości, o tym, jak te trzy płaszczyzny wchodzą ze sobą w interakcję – a przy okazji pokazuje rozwój Supermana <                                         > od młodego, zagubionego chłopaka do... czegoś więcej. <        >

Pierwszy (jeszcze nie) Superman <                                                 > ledwo co opuścił Smallville, studiuje w Metropolis. Ma już kostium, ale wydaje się jeszcze bardzo niepewny. <                                                                       > Wakacyjny powrót do domu sprawia, że zaczyna się zastanawiać nad tym, co powinien zrobić. Przeszłość: spokojne życie rolnika na rodzinnej farmie ciągnie go do siebie, bo jest dobrze znane, oswojone, daje komfort. Przyszłość natomiast oferuje nieskończone perspektywy, ale też niepewność, która nawet Supermana napełnia obawą. Co jeśli wybierze źle, jeśli popełni nieodwracalny błąd?

Ale przyszłość nie tylko przeraża – również uwodzi. <                                                         > Widać to bardzo dobrze w scenie pościgu za Czasojadem. Kal Kent (Superman z roku 853 000) próbuje <                                       > powstrzymać młodego Clarka przed dołączeniem do walki z potworem pochłaniającym czas, ale ten nie słucha. Rwie się do akcji, ale zbyt szybko, zbyt pochopnie – i płaci za to trzema minutami, w czasie których umiera Jonathan Kent. Czas przecieka mu przez palce. <                                                                       > To jedyne, czego trzeba się bać.

Thanks for the opportunity to see my pa one last time


Pogrzeb w Smallville jest historią o podróżowaniu w czasie, choć dowiadujemy się o tym dopiero pod koniec, kiedy okazuje się, że jeden z Supermanów przyszłości, spowity w bandaże Nieznany Superman z roku 4500 to w istocie Superman teraźniejszy, dobrze nam już znany Clark Kent w pełni swoich sił, który razem ze swoimi potomkami wyruszył, by powstrzymać Czasojada – a przy okazji pożegnać swojego przybranego ojca. Ten Superman nie boi się przyszłości, bo dzięki zdobytemu doświadczeniu wie już, że „ostatecznie wszystko będzie tak, jak trzeba”. Ten Superman z tęsknotą spogląda w przeszłość.

Mam ambiwalentne uczucia wobec historii o podróżach w czasie. Zbyt często stanowią one tylko zapis fantazji: pragnienia, by choć na chwilę zawładnąć żywiołem, który nieubłaganie niesie nas naprzód. By zmienić coś w przeszłości, naprawić dawne błędy, <                                                                                               > odnaleźć stracony czas i tym razem wykorzystać go lepiej. Oczywiście rozumiem te pragnienia. Sam nie jestem od nich wolny – zdarza mi się rozgrywać w głowie wyobrażenia tego, jak potoczyłoby się moje życie, gdybym w przeszłości podjął inne decyzje, lub wracam pamięcią do momentów spędzonych z tymi, którzy już nie wrócą, marząc o tym, by było ich więcej.

Problem w tym, <                                                                  > że nikt z nas nie posiada wehikułu czasu. Nikt z nas nie może powrócić do tego, co było. <                                                                       > Momenty, w których pragnienia bohatera się spełniają, w których dostępuje on tej łaski, która nam nie jest dana – takie jak te kilka słów zamienionych przez Supermana z Jonathanem – wprowadzają dystans między nas a bohatera. Żeby coś z nich wyciągnąć, trzeba solidnych interpretacyjnych akrobacji. <                                                                            > Oto moja próba: teraźniejszy Superman nie pozwala, by czas mu uciekał, tylko z uwagą obserwuje jego przepływ. Dlatego na wszystko potrafi znaleźć moment. Dlatego może po raz ostatni spotkać się z Jonathanem i powiedzieć wszystko, co trzeba powiedzieć. Manifestacją tej umiejętności jest schwytanie Czasojada.

In remembrance of all that we are. And all that we will be


... co ładnie prowadzi nas do <                                                   > trzeciego, przyszłego Supermana, którego obecność nie jest wcale taka oczywista. Przyszłość zawsze osłonięta jest tajemnicą i skoro teraźniejszy Superman ukrywa się przed swoim dawnym ja, to nic dziwnego, że Superman przyszły nie zdradza swojej tożsamości ani jemu, ani nam, czytelnikom – jeszcze nie wiemy, co sprawi, że Superman zmieni się w złoto (chyba że czytamy serię ponownie). Mamy tylko drobne wskazówki sugerujące, że złoty Superman, który pojawia się na końcu, przywódca Oddziału Supermanów, to Clark Kent. Po pierwsze: fizyczne podobieństwo, o wiele wyraźniejsze niż w przypadku któregokolwiek z pozostałych potomków Supermana pojawiających się w tym zeszycie. Po drugie: uniknięcie odpowiedzi na pytanie o swoją tożsamość. Po trzecie: dwuznaczne „Dla niego, od nas wszystkich”, które może odnosić się do przyszłych pokoleń, ale równie dobrze może oznaczać wszystkich Clarków Kentów – dawnych, obecnych, przyszłych. <                                  >

Trzeci Superman jest wolny od strachu i tęsknoty. Chce upamiętnić przeszłość, ale nie jest przez nią skrępowany. Nie ulega rozpraszaczom i prokrastynacji (które wyobraża Czasojad i które, jak widać po dziurach, dopadły również niniejszą notkę), tylko w pełni korzysta z teraźniejszości. Uosabia przyszłość, w której „wszystko będzie tak, jak trzeba”.

20 grudnia 2015
Wschód słońca: 7:35
Zachód słońca: 15:39
Długość dnia: 8 godzin 4 minuty

Następnym razem: Bizarro.