niedziela, 13 grudnia 2015

Here Comes the Sun #5

A man who refused to bend the knee


Nie pamiętam, kiedy dokładnie poczułem, że katolicyzm nie jest dla mnie. Wiem, że w gimnazjum miałem problem z historią Hioba, z tym, jak po śmierci jego dzieci Bóg po prostu zsyła mu nowe i mamy to traktować jako szczęśliwe zakończenie (tego w każdym razie oczekiwał mój katecheta). Jeszcze przez jakiś czas próbowałem wypełniać wszystkie religijne reguły i stosować się do przepisów, ale już w liceum miałem silne poczucie, że są one arbitralne i nie zawsze widziałem ich sens.



W książce Rola obrazu Boga w nerwicy eklezjogennej doktor Andrzej Molenda (psycholog i religioznawca) pisze, że obraz Boga kształtuje się na podstawie relacji z rodzicami. Ta teza pachnie nieco Freudem, ale trudno mi pozbyć się wrażenia, że coś w tym jest. To rodzice wpajali mi zasady wiary, na pytania o ich sens odpowiadając najczęściej: „Bo tak się robi”. I chyba w innych obszarach życia było podobnie – pojawiały się nakazy i zakazy poparte w razie wątpliwości kończącym dyskusję: „Bo ja tak mówię” i trzeba było się do nich zastosować – ewentualnie po cichu próbować je obejść, bo czasami dawało się i tak. Nie było ścisłej kontroli. Może to mi później pomogło.

Tak czy inaczej wyobrażałem sobie jednak Boga jako surowego prawodawcę, tworzącego arbitralne reguły tylko po to, by przetestować nasze posłuszeństwo. I stanąłem przed wyborem: albo stosować się do nich, odmawiają sobie zaspokojenia potrzeb i pragnień, które nie byłyby z nimi zgodne (tak właśnie rodzi się nerwica eklezjogenna) – albo zaufać własnym odczuciom, a odrzucić Boga w tej postaci, w jakiej go wówczas widziałem. „Oto ja, służebnica pańska” albo „Non serviam”.

Why squander your resources and intellect on this... frankly, unhealthy... obsession with Superman?


Religijny klucz narzuca sam tytuł kolejnego, piątego już zeszytu serii: Ewangelia według Lexa Luthora. Ale piszę o tym wszystkim również dlatego, że w postaci Lexa dostrzegam podobieństwo do dawnego siebie: on też stanął oko w oko z pewnym ideałem i, tak jak ja, postanowił go odrzucić.

(W moim przypadku wszystko obraca się wokół relacji z osobowym Bogiem, ale myślę, że można przyjąć interpretację szerszą: chodzi o postawę wobec powszechnie przyjętego wzoru postępowania – tak jak wiara w katolickiego Boga oznacza konieczność – nie zawsze przestrzeganą – postępowania w określony sposób, tak Superman ucieleśnia wartości i ideały, które powinny przekładać się na sposób życia.)


Problem w tym, że odrzucenie nie było kompletne. U mnie objawiło się to niezdolnością do utworzenia nowego obrazu Boga – jeszcze długo wierzyłem, że jest to zwariowany starzec stawiający absurdalne wymagania; po prostu przestałem go słuchać. U Lexa pozostaje natomiast więź przybierająca formę obsesji na punkcie Supermana. Wszystko, co Lex robi, robi w odniesieniu do niego, co więcej: czerpie wyraźną dumę ze swojej lucyferycznej roli, z bycia przeciwnikiem Supermana. A jednocześnie niemożność uwolnienia się przynosi mu olbrzymią frustrację – Luthor wydaje się nieustannie wściekły, kilkukrotnie zdarza mu się wybuchnąć agresją, jak wtedy, gdy ciska w Clarka Kenta sztangą, albo gdy zabija pasożyta energetycznego. Może pobyt w więzieniu nie przeszkadza mu właśnie dlatego, że od dawna czuje się uwięziony. Jak pisał Milton: „piekło jest w nim, otacza go wokół / A nie oddalił się od krok od piekła / Miejsce zmieniając, jako i od siebie / Nie mógłby odejść”.

His own greed engulfed him


Historia przedstawiona w tym zeszycie ma cechy komedii: Lex i Clark wędrują po więzieniu, Lex peroruje bez przerwy o tym, jak zły jest w istocie Superman, a Clark ratuje go przed kolejnymi niebezpieczeństwami, potajemnie korzystając ze swoich mocy. Jest to zabawne, ale doskonale ukazuje też tragiczną wadę Luthora: jego pychę (nieodłączną towarzyszkę postaci lucyferycznych). Pychę, która automatycznie kategoryzuje Clarka jako kogoś gorszego, a co za tym idzie, uniemożliwia dostrzeżenie w nim Supermana (gdyby tylko jedna osoba miała się domyślić jego sekretnej tożsamości, z pewnością byłby to właśnie Luthor?), i która każe Lexowi założyć, że wszyscy boją się go i uwielbiają, więc na pewno w więzieniu nic mu nie grozi. To pycha każe mu stanąć przeciwko Supermanowi: chociaż pozuje na człowieka zainteresowanego czynieniem dobra (pozostaje kwestią otwartą, na ile oszukuje w ten sposób innych, a na ile siebie), to jego prawdziwe motywacje zostają odsłonięte pod koniec: „Gdyby nie Superman, rządziłbym tą planetą!”


To kolejna odsłona ego, reprezentowana zarówno przez Luthora, jak i pasożyta karmiącego się energią, rosnącego do coraz to większych rozmiarów. Lex jest do niego podobny – jego ego także ma ogromny apetyt na moc. Ale ten pościg za potęgą prowadzi do zguby – zawsze znajdzie się ktoś, kto stoi wyżej od nas, kto jest lepszy, silniejszy, mądrzejszy, kto już posiada to, czego pragniemy. Ego nie potrafi tego znieść, paraliżuje je zawiść. Może tylko snuć bezsilne fantazje, tak jak Lex ze swoimi rozbudowanymi planami tego, co by zrobił, gdyby Superman nie stał mu na drodze. A przecież mógłby odpuścić, znaleźć sobie własny, pozytywny ideał (a nie dyktatorów) i robić swoje, nie oglądając się na nikogo. „Umysł jest dla siebie / Siedzibą, może w sobie przemienić / Piekło w niebiosa, a niebiosa w piekło.”

13 grudnia 2015
Wschód słońca: 7:30
Zachód słońca: 15:38
Długość dnia: 8 godzin 8 minut

Następnym razem: Czas.

2 komentarze:

  1. I znów - otwierasz mi oczy na ten komiks. Jakim cudem nie wpadłem na to, że pasożyt energetyczny symbolizuje tutaj wiecznie nienasycone, rozdymające się ego? * facepalm *

    A poważniejąc na chwilę - znakomita część pierwsza tekstu, analizująca Twoją relację do Boga (i idei Boga). Rzeczywiście, jest coś bardzo znaczącego w podobieństwie wyobrażenia Boga jako surowego prawodawcy (którego wyroki nie mają żadnego uzasadnienia poza boską wolą) do rodziców wymagających respektowania arbitralnych zasad.

    Od siebie dodam, że dla mnie jednym z ważniejszych momentów kształtujących moje podejście do katolickiego Boga było czytanie w liceum, gdy byłem w depresji, opowiadań Borowskiego o Auschwitz. Porażająca skala i porażający bezsens Holocaustu (i pytanie "dlaczego?") połączyły się w mojej głowie z podobnie bezsensownym cierpieniem depresji (i podobnie jałowym pytaniem "dlaczego?") - i w moim obrazie Boga coś nieodwracalnie pękło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, że się tym podzieliłeś, Przemku. Wydaje mi się, że wizja czy idea Boga to strasznie indywidualna sprawa i bardzo mnie interesuje, jak do tego podchodzą inni.

      Usuń