niedziela, 29 listopada 2015

Here Comes the Sun #3

Poprzednim razem: Z okazji urodzin Superman wręcza Lois prezent: substancję umożliwiającą jej dysponowanie przez 24 godziny jego mocami.

Well, maybe I’m just teaching you a lesson


Czytając trzeci zeszyt All-Star Superman, wracam myślami do tego, jak dużą rolę pełniła w zeszłym tygodniu Lois Lane. To jej perspektywa była dominująca i dzięki temu mogliśmy spojrzeć na Supermana w inny, nieco bardziej krytyczny sposób.

Choć kolejny zeszyt stanowi tematyczne dopełnienie poprzedniego – to znów, chyba w większym jeszcze stopniu, wypowiedź na temat męskości – to dotychczasowa perspektywa przestaje obowiązywać. Tym razem W opozycji do Supermana stają inni mężczyźni: Samson i Atlas. Sama Lois natomiast, jako kobieta, zostaje zepchnięta do roli obiektu, do którego wszyscy trzej się odnoszą i o który rywalizują (to bardzo heteronormatywna wizja męskości). Zwieńczeniem tej tendencji jest moment, w którym zostaje ona pochwycona przez Ultrasfinksa i musi zostać uratowana przez Supermana, co jest tym smutniejsze, że Lois dorównuje mu w tym zeszycie mocą (to trzeci krok, który Superman podejmuje, by Lois mogła go poznać – pozwala jej poczuć, jak to jest mieć jego zdolności).

Wszystko to sprawia, że dzisiejsza historia jest dużo prostsza i chyba mniej ciekawa.

Dwa elementy przeciwstawiają się w moim odczuciu temu zjawisku. Pierwszy to moment, w której Superman czyni Lois wyrzuty o to, że flirtuje z Samsonem i Atlasem, na co ona odpowiada, że daje tylko Supermanowi nauczkę za udawanie Clarka Kenta – a poza tym jest pewna, że poradzi sobie z każdym wyzwaniem, które ci „frajerzy” przed nim postawią. W scenie tej to Lois sprawuje kontrolę nad sytuacją i pozwala Samsonowi i Atlasowi na realizację planu tylko w takim zakresie, w jakim jest on zbieżny z jej życzeniami, a także manifestuje swoją niezależność wobec Supermana. Jednocześnie jest w pełni swobodna i wykazuje głęboką wiarę w podstawy ich relacj, którymi nie zachwieje odrobina zabawy. Dzięki swojemu spokojowi góruje nad nerwowym nieco Supermanem.


Drugi element to pytanie, które pada pod koniec zeszytu: co takiego widzi Superman w Lois Lane? Jego odpowiedź (Well... I guess there has to be one thing I just can’t help, Lois) jest dość wymijająca. Myślę, że więcej mówi scena, w której Superman odpowiada na Nierozwiązywalną Zagadkę, gdzie moment jego namysłu przelatany jest kadrami skupionymi na Lois, wyraźnie sugerując związek między nią a odpowiedzią Supermana. Co nam to mówi? Jeśli Lois i Clark/Superman są nieporuszonym obiektem i niepowstrzymaną siłą, to są sobie w jakiś sposób równi. I spoglądając na przywołaną w poprzednim akapicie scenę, spoglądając na cały poprzedni zeszyt, myślę, że coś w tym faktycznie jest. Lois również ma cechy człowieka słonecznego, wewnętrzną siłę i spokój. Nic dziwnego, że tej sile nie był w stanie oprzeć się Superman.

All’s fair in love and war


Przejdźmy do antagonistów Supermana, bo, jak wspomniałem, to oni mimo wszystko wysuwają się na pierwszy plan. Samson i Atlas to legendarni siłacze, przedstawiciele dwóch wielkich patriarchalnych tradycji: judeochrześcijańskiej i greckiej, przy czym w ramach tych tradycji obaj należą do starego porządku, Samson jako starotestamentowiec, Atlas jako tytan, a więc część świata przedolimpijskiego. Myślę, że można to zinterpretować jako wskazówkę, że mamy do czynienia z reprezentantami przestarzałego modelu męskości (szczególnie znaczący w tym kontekście wydaje mi się wybór Atlasa zamiast bardziej ikonicznego, lecz należącego już do epoki heroicznej Heraklesa).

Ten przestarzały model męskości jest oczywiście oparty na sile: już w pierwszej scenie z ich udziałem Samson i Atlas nie przebierając w środkach pokonują armię jaszczuroludzi z wnętrza Ziemi atakujących Metropolis. I w dalszym toku akcji wątek siły przewija się nieustannie – to ona właśnie ma przesądzić o tym, kto będzie mógł cieszyć się towarzystwem Lois Lane, a kiedy na scenie pojawia się Ultrasfinks, Samson od razu zaczyna myśleć o tym, co będzie, gdy staną z nim do walki. Z jednej strony oznacza to oczywiście skupienie na prymitywnej sile, która staje się jedynym sposobem rozwiązywania konfliktów i uniemożliwia troskę o innych (tak jak Samson nie przejmuje się losem wyrzuconego w przestrzeń kosmiczną jaszczuroczłeka), z drugiej – myślenie o każdej interakcji w kontekście ustanawiania hierarchii, w kontekście wygranych i przegranych.


Wiele mówi podejście obu siłaczy do kobiet, także oparte na logice podboju. Choć Samson stwierdza, że to Lois zdecyduje, z kim chce się wybrać na randkę, to jeszcze w tym samym kadrze proponuje konkurs, w którym będzie ona nagrodą. Inne sposoby, na które dwaj lowelasi próbują poderwać Lois, to m.in. biżuteria, obietnice wystawnych randek czy przechwalanie się chronomobilem. Można zatem powiedzieć, że istotnym elementem tej maczystowskiej wizji męskości są zewnętrzne oznaki statusu, co będzie istotne w przyszłym tygodniu.

They surrender


Pozostaje Superman. Mógłbym napisać po prostu, że Superman jest wszystkim tym, czym nie są Atlas i Samson. Kiedy ten ostatni wyrzuca przywódcę jaszczuroludzi w przestrzeń kosmiczną, Superman ściąga go z powrotem na Ziemię, ratując mu tym samym życie. Kiedy Ultrasfinks w odwecie za kradzież naszyjnika zawiesza Lois w stanie kwantowej niepewności, Superman potrafi przestawić się z myśli o walce na myśl o odpowiedzi na zagadkę – a i sama odpowiedź wskazuje na to, że Superman nie myśli w kategoriach zwyciężania i dominacji. Mógłbym napisać, że jedynym, na czym Supermanowi zależy, jest bezpieczeństwo Lois, i że respektuje on jej życzenia i wybory, co najwyżej pytając o stojące za nimi motywacje (choć moje odczytanie psuje wspomniany już fakt, że Superman musi ostatecznie uratować Lois z rąk Ultrasfinksa, a także fakt, że ostatecznie pokonuje on Samsona i Atlasa w siłowaniu się na ręce, a więc poprzez siłę).


Mógłbym też wspomnieć o scenie znajdującej się pod koniec, kiedy Lois opisuje wszystko to, co postrzegała, dysponując pełnią mocy Supermana: zapach drzew z Kanady, fale radiowe, śpiew gwiazd na niebie. Scenie, która wskazuje, że ważną zdolnością Supermana jest szczególna perspektywa, umiejętność dostrzegania piękna... cóż, wszędzie.

Tak naprawdę myślę jednak, że o niewymuszonej, wrażliwej męskości Supermana najwięcej mówi fakt ujawniony w poprzednim zeszycie: Superman potrafi szyć. Chrzanić heteronormatywność!

29 listopada 2015
Wschód słońca: 7:13
Zachód słońca: 15:42
Długość dnia: 8 godzin 29 minut

W następnym odcinku: Ego.

2 komentarze:

  1. Ciekawa perspektywa! Mam problem z Lois Lane jako taką, ponieważ nawet w tym komiksie wydaje mi się postacią nieciekawą. Ale Twoja notka pomaga mi zrozumieć, co Superman w niej widzi: silną, niezależną kobietę, która potrafi być mu równa. Pewnie, czasem trzeba ją uratować, tak samo jak każdego (gdy jest się Supermanem), ale na pewno nie jest bezbronna czy bezradna. Widać to jeszcze bardziej w kolejnych zeszytach.

    Co do pojedynku na rękę, odnoszę wrażenie, że w przypadku Supermana po prostu nie sposób uciec od tematu siły fizycznej jako elementu męskości. Za bardzo ta siła tkwi w samym sercu postaci Supermana i u źródła większości jego mocy. Pokazać Supermana - górę mięśni - pokonującego dwóch macho wyłącznie za pomocą intelektu znaczyłoby jakoś nie oddać temu bohaterowi sprawiedliwości. Wydaje mi się, że przy użyciu tej postaci można co najwyżej opowiadać historie o mądrym i odpowiedzialnym używaniu siły, nie całkowitym jej unikaniu.
    (Inna rzecz, że siłowanie się na rękę to przecież pokaz siły stosunkowo niewinny, "ucywilizowany" i skonwencjonalizowany.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba masz rację. Raz, że Superman, dwa, że może od problematyki siły nie sposób uciec w przypadku superbohaterów w ogóle? Chyba najczęściej rozwiązanie problemu sprowadza się do tego, że kogoś trzeba walnąć z pięści.

      No i jest w tym jakieś poczucie karmicznej sprawiedliwości, że dwaj osiłkowie zostają pokonani właśnie w ten sposób. Nieważne, ile pakowałeś na siłce, zawsze się znajdzie ktoś, kto będzie w stanie położyć cię na łopatki.

      Usuń